- Tak. Poradzą sobie bez nas. - powiedziałem, wiedząc iż jestem tylko dodatkowym ciężarem. W tym świecie nie czułem się jak w domu, mimo iż formalnie powinienem do niego należeć. Wiedziałem iż Lunsaris czuje się tu jak u siebie i be ze mnie z pewnością by jeszcze powęszyła. Miała jednak rację. Nie powinniśmy wtrącać się w nie swoje sprawy, puki nie zaczną one wpływać na zewnętrzny świat. W tedy zawsze możemy tu wrócić zwarci i gotowi do działania. Do tego czasu lepiej się nie wychylać. Rozłożyłem skrzydła i wzbiłem się w powietrze. Wadera poszła w moje ślady, machając smoczymi skrzydłami. O dziwo nieruchome i pełne dymu powietrze teraz zdawało się ciągnąć mnie w dół, jakby ni ciało wypuścić mnie z piekła. Po moim trupie! (Chyba nie powinienem tak mówić zważywszy na to gdzie się znajduję). Pierwszy przeleciałem przez barierę. Oczywiście mogłem zachować tą postać poza piekłem, ale po co? W postaci demona wylądowałem na zniszczonej ziemi i od razu przemieniłem się w zwykłego basiora. Westchnąłem z ulgą i przeciągnąłem się. Obok mnie wylądowała Lunz, już w postaci białej wadery. Oboje spojrzeliśmy na krater i znajdujący się w nim portal.Pokręciłem głową.
- Trzeba powiedzieć innym by nie zbliżali się do tego miejsca, puki portal jest otworzony. - odezwałem się. Nie chciałem nawet wyobrażać sobie sytuacji w której jakiś zbłąkany wilk wpada do piekła ...
- Chodźmy. - powiedziała Lunz. Nie trzeba mi było tego dwa razy powtarzać. Ruszyłem za waderą w stronę niezniszczonej części lasu. Już po chwili mogliśmy odetchnąć świeżym powietrzem, pachnącym leśną ściółką i wilkami. Od razu mój humor się polepszył. Nareszcie w domu! Pomyślałem, mimo iż w piekle nie spędziliśmy znowu tak dużo czasu. Nad lasem świecił księżyc, prawie w pełni, wskazując nam drogę do domu.
Lunz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz