Głęboki wdech. Powietrze wlatuje do płuc, rozkosznie je wypełniając. Dostarcza organizmowi wystarczającą do przeżycia ilość tlenu. Krew głośno szumi w tętnicach, kiedy zmęczona wadera niezdarnie ląduje na ziemi. Długi wydech. Para wylatująca z nozdrzy przybiera zmatowiałe kształty, zawisając nad ziemią w tę niezwykle zimną noc. Jej oczy złowrogo wypełnia bladozielony połysk, rozświetlając mrok nowiu. Księżyca tym razem na niebie nie ma. Schował się, czekając na kolejny dzień. Biała sierść stroszy się na karku, gdy podmuch mroźnego wiatru przeciska się między futrem. Łapy drżą z wyczerpania, a opuszki palców dotkliwie odczuwają skutki mrozu. W końcu ciało wilczycy coraz bardziej się trzęsie, konwulsje powoli ogarniają całe ciało. Pada na ziemię, mgła stopniowo zakrywa jej pole widzenia. W ostatniej chwili między krzewami miga jej ciemny kształt. Jeszcze raz gwałtownie wciąga powietrze, starając się rozpoznać zapach intruza. Chociaż nie. Jedynym intruzem jest tu ona sama.
- Uciekaj! - warczy chrapliwie po czym jej łeb bezwładnie uderza o ziemię. Zaś Dusza zaczyna swoje łowy.
***
Skutki uboczne bycia przedstawicielem owej rasy. Gdy zbyt długo powstrzymujesz się od magii, sama sobie poradzi, w brutalny sposób odbierając ci władzę. Lunsaris o tym wiedziała, a mimo wszystko nie zamierzała z własnej woli wypuszczać śmiercionośnego stworzenia i zmęczona obserwować jego poczynania. Wolała doprowadzić do ostateczności niż dobrowolnie pozwolić swojemu wnętrzu pustoszyć krainę.
Kiedy uchyliła powieki, nie do końca wiedziała, gdzie się znajduje. Pamiętała tylko, jak wycieńczona długim lotem w końcu zmuszona była tu wylądować. I to właśnie fizyczna słabość umożliwiła Duszy pokonanie bariery i nieproszone wyjście. Nie wiedziała, gdzie grasowała, w jakiś sposób była tylko w stanie stwierdzić, że nie skrzywdziła nikogo poza kilkoma jeleniami i drobnym ptactwem. Kamień z serca, tamten wilk przeżył.
Właśnie.
Kto to był?
Ociężale podniosła się z ziemi i otrzepała futro z liści i pyłu, które zdążyły już ją pobrudzić. Skutki białej i gęstej sierści. Wyczuwała w pobliżu wilgoć, co oznaczało, że gdzieś niedaleko jest jakaś sadzawka. Tak bardzo chciało jej się pić. Powoli dotruchtała do zbiornika, który okazał się być rzeką. Nachyliła pysk, a widząc swoje odbicie cicho westchnęła. Zdecydowanie miała zły dzień i była w swojej mniej sympatycznej formie. Nie zastanawiała się nad tym jednak długo, tylko sięgnęła językiem do wody. Nie było jej dane się napić, gdyż jakieś ciemne ciało zbiło ją z łap i przyszpiliło do ziemi. Ciepły oddech owionął jej pysk, gdy tajemniczy wilk warknął obnażając kły. Próbowała się wyrwać - bez skutku. Nie zamierzała używać mocy, była zbyt słaba.
- Kim ty, do cholery, jesteś? Co robisz w tej watasze i dlaczego wczoraj kazałaś mi uciekać, po czym wyszło z ciebie to zielone coś, zabijając połowę stada jeleni co? - syknął, marszcząc brwi. Basior był silny i większy, ale Lunz miała skrzydła którymi sobie pomogła. Jakoś wyślizgnęła się spod niego i odskoczyła do tyłu kładąc uszy po sobie i jeżąc sierść. Postanowiła jednak w jakiś sposób okazać uległość, więc złożyła skrzydła i podkuliła ogon.
- Jestem Lunsaris. Wycieńczenie zmusiło mnie do nieplanowanego lądowania i oto jestem. Słaba forma fizyczna pozwoliła mojej Duszy wydostać się sama. Nie panuję nad nią, a ona zabija wszystko na swojej drodze. Zadowolony? - burknęła w odpowiedzi. Tuż obok niej pojawił się nagle czarny feniks i przysiadł na jej skrzydle, sycząc głośno. - Spokojnie, Delilah. - mruknęła miękko do ptaka. Nie spuszczała jednak swoich błękitnych oczu z wilka.
Anubis?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz