Pewnego pochmurnego dnia, rozmyślałam sobie o mojej przeszłości.
Kim tak naprawdę byłam? Może ten demon, nad którym nie mam kontroli, to moje prawdziwe ja? A obecna postać jest chwilowa? Może tak naprawdę jestem bezduszną kreaturą, która zabija wszystko na swojej drodze? Wszystko jest możliwe. Chciałam, żeby to była nieprawda. Ale mogę się spodziewać wszystkiego. Przerywając moje rozmyślenia, zabrzęczało mi w uszach. Wiatr zaczął szaleć. Drzewa uginały się pod jego wpływem. Zwierzęta pochowały się w norach, co chwilę jednak wyglądając. Po chwili wszystko ucichło. Nagle wyczułam, że nie jestem sama. Drzewa jednocześnie zapłonęły. Odwróciłam się, a tam ujrzałam coś... nienaturalnego. Była to wielka karykatura, o wysokości trzech metrów i co najmniej metra szerokości w biodrach (jeśli to coś je miało). W oczy rzucało się to, że stwór się palił. Miało dwa ramiona, zakończone czymś, co wyglądało, jak lawa. Podobnie jak ogon, a właściwie dwa. Kroczyło... nie, zaraz, pełzło dumnie w moją stronę. Już miałam trochę się wycofać, by zyskać więcej czasu, ale naokoło mnie wyrósł okrąg ognia.
-Nie mam szans... - pomyślałam.
Jednak spróbowałam użyć swoich mocy, które w tej chwili mogłyby wydawać się bezużyteczne w walce z takim czymś. A jednak, moje umiejętności nigdy nie były bezużyteczne. Ani myśląc zaczęłam wysyłać myśli do przeciwnika - różnego rodzaju. Poczynając od "Boję się, wracam do domu" kończąc na "Chętnie zjadłbym ją na obiad, ale muszę udać się w inną stronę...". Ale nic nie działało. Może i moje moce działały na boginie, ale wyraźnie na stworzy władające ogniem nie. Nie było czasu na myślenie. Trzeba było działać. W jednej chwili wykonałam skok ponad płomieniami. Niestety, one dosięgły mojego ogona. Zaczął się palić.
-No błagam was! W takim momencie... - przewróciłam oczami.
Zawarczałam, próbując zrobić groźne wrażenie.
Najwyraźniej się nie udało - w końcu co może poradzić wadera do trzymetrowej kreatury?
W brzuchu zobaczyłam klejnot.
-Bingo! - pomyślałam.
W końcu nie bez powodu tam jest, prawda? Zdobycie go musi pomóc mi go pokonać. No, przynajmniej mam taką nadzieję.
Podbiegłam do niego, modląc się o życie do jakiejkolwiek bogini opiekującej się wariackimi pomysłami. Chyba taka była, no nie? Jeśli nie, to trudno. Żyje się tylko raz.
W jednej chwili moje oczy zapłonęły żrącą czerwienią. Wiedziałam, co to oznacza.
-Nie! - wykrzyknęłam. - Nie teraz, błagam...
Potwór zaśmiał się, najwyraźniej myślał, że to do niego.
-Za mądry to Ty nie jesteś. - warknęłam.
Rzucił się na mnie. Na szczęście w dobrym momencie odskoczyłam. Usłyszałam ciche westchnięcie, którego nie mógł wydać stwór. I wtedy dotarło do mnie, że jest ktoś jeszcze. Był to basior, lat sześć. Nie, trzy... A może sześć? Wyglądało na to, że lat miał i trzy, i sześć. Nie miałam zamiaru czytać mu w myślach, czy coś w ten deseń. Zniszczyłabym sobie niespodziankę.
Oprzytomniałam, przypominając sobie o potworze. Niestety, on o mnie nie zapomniał.
Strzelił ogniem w moją stronę, podpalając mnie całkowicie.
Jednak w tym samym momencie, gdy ten ogień połączył się z tym, który ugrzęzł na mym ogonie, dokończyłam swą przemianę. Tak naprawdę, gdyby nie to, to... umarłabym. Jednak nienawidziłam przemian.
Czułam się tak, jakbym straciła przytomność. W rzeczywistości straciłam tylko kontrolę. TYLKO.
***
Obudziłam się leżąc na ziemi.
Chwilę trwało, zanim oprzytomniałam i przypomniałam sobie o sytuacji.
-Nie... - jęknęłam.
Przemiana to było moje przekleństwo. Nie miałam nad tym kontroli. Zabijałam wtedy, co popadnie. Niewinne kotki, gołębie, nawet drzewa. Wszystko.
Wstałam, chwiejąc się.
Na szczęście, bestii już nie było. Zamiast tego na ziemi leżał kryształ z jego brzucha.
Obejrzałam się wokoło. Wyczułam kogoś obecność. Rozejrzałam się, węsząc. Jednak gdy spojrzałam na ziemię, odkryłam że cała krwawię. Na szczęście mój amulet był zawsze na swoim miejscu. Wlałam sobie dwie krople do pyska. Na całym ciele poczułam mrowienie.
-Dzięki bogom. Rany nie są śmiertelne. - pomyślałam.
Gdy po ranach nie było ani śladu, próbowałam wywęszyć, gdzie podział się tajemniczy osobnik, którego wyczułam. Ale po nim ani śladu.
Westchnęłam, kładąc się na ziemi, żeby odpocząć. Już zamykałam powieki, gdy usłyszałam gwizd.
Podniosłam się z ziemi, spoglądając na tego, kto wydał ten odgłos.
Stał tam basior, trochę *no, może trochę więcej niż trochę* większy ode mnie. Był czarny, z szarymi łatami i przejaśnieniami. Grzywka opadała mu na jego oko, co dodawało mu uroku i niesforności.
Przyglądał mi się badawczo.
-Kim jesteś? - zapytał z udawanym zainteresowaniem.
-Estera, jakby to mogło ci się do czegoś przydać... - odparłam niechętnie.
-Należysz to jakiejś watahy? - spytał, jakby bardziej z grzeczności i obowiązku niż ciekawości.
Prychnęłam.
-Nie. - odpowiedziałam, po czym zmieniłam temat - długo mnie obserwowałeś?
Na jego twarzy zajaśniał ironiczny uśmiech.
-Tylko odrobinę.
Przypomniałam sobie, że on mógł widzieć moją przemianę.
-Ekhem... no... tak dla twojej wiadomości, to nad tą przemianą nie kontroluję. Nawet nie pamiętam, co wtedy zrobiłam...
Nie odpowiedział.
-No i... e... Mogłoby to zostać między nami? - poprosiłam. Nie miałam ochoty, żeby nagle wszystkie wilki z pobliskich terenów zaczęły o mnie gadać.
-Skoro tak bardzo chcesz... - ironiczny uśmieszek zniknął z jego twarzy. - To chcesz dołączyć do watahy?
-Jakiej watahy? -zapytałam. Nie byłam tym specjalnie zainteresowana. No ale w końcu, postanowiłam, że do jakiejś dołączę... Choć straciłam już nadzieje, że przyjmą mnie do jakiejkolwiek.
-Księżycowej Klątwy. - powiedział. - Ja jestem w niej betą. - dumnie wypiął pierś, na co odpowiedziałam lekkim parsknięciem śmiechu - Potrzebujemy członków.
Zastanowiłam się. Z jednej strony, zawsze wolałam być samodzielna i samowystarczalna, nie lubiłam, gdy ktoś się nade mną rozczulał. Ale z drugiej... obiecałam sobie, że do którejś muszę dołączyć.
-No... dobra. - powiedziałam.
Na pysku basiora zajaśniał usmiech. Pewnie naprawdę potrzebują członków, skoro przyjmują pół-demona..., pomyślałam.
-Zaprowadzić cię do alfy?
-Tak.
Przez większość czasu szliśmy w rozkosznej ciszy, która mi odpowiadała, zwłaszcza po kolejnej przemianie. Jednak po chwili nowy znajomy ją przerwał.
-No więc... nie przedstawiłem się. Nazywam się...
-Anubis. - nie pozwoliłam mu dokończyć.
Anubis wytrzeszczył na mnie oczy, zatrzymując się.
-Przepraszam.
-Skąd to wiesz? - zapytał uważnie mnie obserwując.
-Emm... Można powiedzieć, że wiem to z twojego umysłu.
Basior nadal pozostawał w szoku.
-Ale... jak... przecież jestem odporny na czytanie w myślach!
-Na czytanie - owszem. Ale ja nie czytam w myślach. Można powiedzieć, że mam inne... hmm... zdolności.
Zaczęłam iść dalej, a on za mną.
-Wybacz, że cię speszyłam. - powiedziałam. - Tak wyszło...
Przez chwilę nadal się nie odzywał, po czym zapytał.
-Czyli właśnie w tej chwili penetrujesz mój umysł? - zapytał z lekkim niepokojem.
-Nie... wiem tylko, jak się nazywasz, ile masz lat, i wiem, że jestem basiorem... Wiedziałam to, zanim cię zobaczyłam.
Basior odetchnął z ulgą. Widocznie obawiał się, że wykryłam coś, co wolał, żeby zostało tajemnicą.
Zanim zdążyłam bardziej wgłębić się w tę sprawę, ponownie usłyszałam jego głos.
-To tutaj. - powiedział, wskazując łapą.
Moim oczom ukazała się duża jaskinia, która wydawała się przytulna. Jej wejście znajdowało się dosłownie naprzeciwko plaży.
-Powodzenia. - powiedział basior, po czym trochę się oddalił.
Westchnęłam i weszłam do środka.
***
Gdy tylko weszłam, zdziwiłam się - jaskinia była jeszcze większa, niż się wydawała. Na środku leżała wadera o sierści białej, z granatowymi łatami. Już miałam dać jakiś znak, że tu jestem, czy coś, samica alfa odwróciła się w moją stronę.
-Witaj. - rzekła.
Uznałam, że wypadałoby podejść i się przedstawić. Tym razem kulturalnie, bez czytania w myślach. To byłoby niegrzeczne w stosunku do alfy. No, może do bety też, ale wtedy jeszcze tego nie wiedziałam...
Podeszłam do wadery i ukłoniłam się *po prostu uznałam, że tak by wypadało, okey?*.
Ona wydawała się być tym zaskoczona, po czym uśmiechnęła się.
-Jak się zwiesz? - zapytała z uśmiechem na pysku.
-Estera. - odpowiedziałam.
-Ja jestem Ness, samica alfa tej watahy. Czego tu szukasz? - spytała. Uśmiech nadal nie znikał.
Zastanowiłam się, czy na pewno chcę dołączyć. W końcu mogłabym to wszystko odwołać.
Jednak już podjęłam decyzję.
-Chcę prosić o przyjęcie do watahy. - powiedziałam.
Zapewne ona i tak wiedziała, po co przyszłam, jednak wypadałoby spytać.
-Zostałaś przyjęta. - powiedziała z uśmiechem.
Oddaliłam się.
-Dzięki. - powiedziałam cicho, po czym wyszłam z jaskini.
<Anubis? Postarałam się, wyszło długie :o>